Zabiegi

24 kwiecień 2013
Grażyna Nasińska-Jurek, chirurg w prywatnej klinice w Warszawie, specjalista II stopnia. Jeden z najbardziej cenionych chirurgów-plastyków. Jako jedyny w Polsce jest członkiem elitarnej Europejskiej Akademii Chirurgii Plastycznej Twarzy EAFPS.
P.: Przychodzi do pani pacjentka i...
Dr Grażyna Nasińska-Jurek: ...w skrajnym przypadku pokazuje mi zdjęcia gwiazd wycięte z gazety. Mówi: Chcę mieć takie policzki, taki nos, takie powieki. Ja jej na to: Proszę pani, nie da się. W przyrodzie takie policzki nie występują.
P.: Nie występują?
Dr: No jasne, że nie! A ja nie dość, że nie podejmuje się czynienia cudów, to jeszcze przede wszystkim jestem lekarzem, wyszłam z takiej najbardziej tradycyjnej chirurgii ogólnej, więc najważniejsze jest dla mnie, aby pacjentowi nie zaszkodzić. Jeśli wiem, że idąc w kierunku, którego oczekuje pacjentka – zaszkodzę, to nie idę.
P.: A one chcą, żeby im szkodzić?
Dr: Czasem tak. Naoglądały się zdjęć. Największym wrogiem chirurgów-plastyków i lekarzy medycyny estetycznej, a właściwie – największym wrogiem pacjentek – jest Photoshop. I żeby chociaż uczciwie przy obrobionych zdjęciach tych wszystkich Britney Spears i Madonny podawano, choćby małym drukiem, że zdjęcie zostało ulepszone przez grafika komputerowego, to może by się dawało wytłumaczyć, że to fikcja. A tak... A najciekawsze, że efekty naszych działań mogą być o wiele lepsze niż to, co robi Photoshop.
P.: No ale jednak czasem udaje się pani doktor przekonać pacjentkę...
Dr: Na szczęście tak jest w większości przypadków. Ale jeszcze, żeby pan wiedział, jaki ten Photoshop potrafi być szkodliwy, powiem panu, że nauczyłam się, że nie wolno robić komputerowych symulacji efektów zabiegu. Człowiek jest bardziej skomplikowany niż jego zdjęcie poddane komputerowej obróbce. Rodzą się jakieś niepotrzebne oczekiwania i wyobrażenia. Tak więc owszem, pokazuje zdjęcie „przed” i „po” moich wcześniejszych pacjentów, ale żadnej symulacji nie robię.
P.: Czyli ma pani zdjęcia autentycznych pacjentów przeciwko przynoszonym przez pacjentki fotografiom celebrytek obrobionych Photoshopem?
Dr: To na szczęście nie jest regułą. Mam sporo pacjentek świadomych, które rozumieją, co może im dać zabieg. A zdarza się, że to pacjentka mnie przekona do jakiegoś działania, choć na początku odczuwam przeciw niemu opór. Pokażę coś panu...Nos. Bo musi pan wiedzieć, że nosy to mój konik.
W tym momencie doktor Grażyna Nasinśka-Jurek włącza komputer i oglądamy kolejne pary zdjęć. Z lewej strony kobiety i mężczyźni z nosami jak kartofle, albo – jak szpony nietoperza lub mysie ogonki; jest też przedziwny nos przywodzący na myśl korbkę od lewarka samochodowego; jednym zdaniem: setki takich nosów, z których Stwórca lub Natura nie mogą być, niestety, dumni; a z prawej strony – nosy dostojne, proste, szlachetne, proste, czasem zawadiackie; nosy dumne, szlachetne i szczęśliwe; nosy, w których zamieszkało piękno (o ile oczywiście przyjmiemy, że piękno może mieszkać w nosie). W końcu zatrzymujemy się na parze następującej: z lewej strony jest zdjęcie dziewczyny o dość przeciętnej urodzie, zaś z prawej – nos jak nos, lekko zadarty, ale dziewczyna to tak zwana superlaska, ciacho, no piękność po prostu!
Dr: O, widzi pan? Cała twarz się zmieniła, a przecież ja zrobiłam jej tylko nos. Niczego więcej nawet nie dotykałam. Jeszcze panu powiem, że w zadartych nosach specjalnie nie gustuję. Zazwyczaj robię nosy proste. Ale ta pacjentka się uparła. I co się okazuje? Miała trafną intuicję, z szarej myszki, zrobiła się piękność.
P.: A czemu pani doktor tak sobie upodobała nosy?
Dr: Bo są najciekawsze. Można przy nich zrobić bardzo wiele. Nosy bywają zaskakujące. To twórcza praca. Ale robię wszystko. Policzki, uszy, powieki, piersi, brzuchy i pośladki. A w ogóle clou mojej pracy to łączenie chirurgii plastycznej z medycyną estetyczną.
P.: Rozumiem, że różnicą między tymi dwoma dziedzinami jest skalpel. „Plastyk” używa skalpela, a „estetyk” obchodzi się bez niego...
Dr: Tak w uproszczeniu można powiedzieć. Medycyna estetyczna, jeżeli poddawać się w porę zabiegom, pozwala przez długi czas uniknąć działań radykalnych. Namnożyło się niestety wiele szkodliwych mitów na temat medycyny estetycznej...
P.: Mitów?! Mnie się zdaje, że to nie mity, tylko przerażające fakty, dokumentowane na tysiącu zdjęć, które można wyszukać wpisując hasło „botoks”. Strach patrzeć na te maskowate twarze napompowane botoksem!
Dr: Bzdura! Takie objawy nie biorą się z toksyny botulinowej, zwłaszcza jeżeli ją stosować zgodnie z wymogami sztuki. Mówię to panu jako lekarz z blisko trzydziestoletnim stażem. Maskowate twarze to efekt nadmiernych wypełnień. Powstają w wyniku spotkania nazbyt natarczywej pacjentki z nie dość asertywnym i – trzeba to tak powiedzieć – nie dość przyzwoitym lekarzem. Pacjenci mają często jakąś wizję siebie po zabiegu, brak im jednak tej wiedzy i doświadczeń, które my, lekarze, zdobywamy przez lata.
Stąd biorą się też pomysły, że jednym zabiegiem można rozwiązać wszystkie problemy, które nawarstwiały się przez lata. A tymczasem o ciało trzeba dbać jak o samochód. Nie oczekujemy przecież, że nie serwisując latami, że jedną wizytą u mechanika przywrócimy mu pierwszą młodość. W medycynie estetycznej staramy się kroczyć za drobnymi zmianami. Nie czekamy aż będą one bardzo radykalne. Obserwujemy co u danej osoby może się starzeć: podbródek, szyja, oczy. Interweniujemy na czas. Również chirurgia plastyczna się zmienia. Obecnie staramy się robić zabiegi „delikatniejsze”, niszczyć mniej tkanek. Bardzo pomocne jest prognozowanie na podstawie zmian jakie wystąpiły u matek naszych pacjentek, o ile matka i córka reprezentują podobny fenotyp. Widzę na przykład, że starsza pani ma bardzo zniszczone powieki dolne; wiem, że jej córka też będzie miałą z tym problem, więc interweniuje delikatnie, kiedy jest jeszcze na to czas. Lepiej zrobić coś wcześniej. Możemy być pewni, że po kilku latach nie będzie gorzej niż byłoby bez zabiegu.
P.: Czy polska chirurgia plastyczna i medycyna estetyczna są daleko w tyle za wiodącymi ośrodkami na świecie?
Dr: Byłam niedawno w Rzymie na międzynarodowym sympozjum i zorientowałam się, że właściwie nie dzieje się teraz w świecie nic takiego, czego w Polsce by nie było. Są jednak metody i urządzenia, które gdzieś są już o wiele popularniejsze, a do nas docierają. Wielkie nadzieje wiążemy z komórkami macierzystymi. Na przykład korygujemy piersi tkanką tłuszczową pobraną od pacjentki z wykorzystaniem działania komórek macierzystych. Polskie ośrodki mają w tym już pewne osiągnięcia. Ale są to sprawy na tyle rzadkie, że ceny zabiegów są dla wielu osób zaporowe. Samo pobranie i przygotowanie komórek macierzystych powiększa koszt o dwadzieścia tysięcy złotych. Ale to już się dzieje, już się polscy lekarze za to wzięli, tak więc z czasem będzie to oferta dostępna dla coraz większej liczby pacjentów.
Inna nowinka to lasery do liposukcji o kilku długościach fal: jedne fale rozpuszczają tkankę tłuszczową, drugie obkurczają skórę. O ile wiem, w Polsce nikt jeszcze nie kupił takiego lasera. A jeżeli już szukać jakichś słabości polskich ośrodków, to można powiedzieć o braku doświadczenia. W USA, w Brazylii, w Argentynie, wykonuje się wielokrotnie więcej zabiegów niż u nas. Lekarze wymieniają się tam częściej doświadczeniami; mają do czynienia ze znacznie większą próbą pacjentów. Jednak na to i w Polsce jest sposób. Trzeba dużo jeździć. Ja tak robię. Policzyłam, że w sprawach zawodowych podróżuję co roku o wiele więcej niż prywatnie. Polski chirurg plastyk i lekarz medycyny estetycznej pracuje więc nie tylko w gabinecie na sali operacyjnej, ale coraz częściej na kongresie czy sympozjum.
P.: Czy sama się pani poddaje zabiegom upiększającym?
Dr: Na razie raczej nie, choć poprawiłam sobie trochę podbródek i czasem stosuje botoks. Może powinnam coś zrobić z brzuchem. Uprawiam sporty, ruszam się, ale są takie rzeczy, gdzie już wysiłek fizyczny niewiele zdziała, zwłaszcza gdy, jak ja, urodziło się dwoje dzieci. Trzeba wkroczyć z zabiegiem. No ale to sprawa na przyszłość. Choć wie pan, czasem, jak mam gorszy okres to jeszcze myślę, żeby sobie poprawić nos...
P.: Pani doktor ma bardzo ładny nos!
Dr: Właściwie nic do niego nie mam. Ale niech pan zobaczy, tu jest jakaś taka szeroka kulka. Po co mi to ...
P.: I co, idzie pani pod skalpel?
Dr: Na razie nie. Bo nawet nie wiem kto by mi miał ten nos operować. Może kiedyś....
Rozmawiał Gabriel Michalik
Dr Grażyna Nasińska-Jurek: ...w skrajnym przypadku pokazuje mi zdjęcia gwiazd wycięte z gazety. Mówi: Chcę mieć takie policzki, taki nos, takie powieki. Ja jej na to: Proszę pani, nie da się. W przyrodzie takie policzki nie występują.
P.: Nie występują?
Dr: No jasne, że nie! A ja nie dość, że nie podejmuje się czynienia cudów, to jeszcze przede wszystkim jestem lekarzem, wyszłam z takiej najbardziej tradycyjnej chirurgii ogólnej, więc najważniejsze jest dla mnie, aby pacjentowi nie zaszkodzić. Jeśli wiem, że idąc w kierunku, którego oczekuje pacjentka – zaszkodzę, to nie idę.
P.: A one chcą, żeby im szkodzić?
Dr: Czasem tak. Naoglądały się zdjęć. Największym wrogiem chirurgów-plastyków i lekarzy medycyny estetycznej, a właściwie – największym wrogiem pacjentek – jest Photoshop. I żeby chociaż uczciwie przy obrobionych zdjęciach tych wszystkich Britney Spears i Madonny podawano, choćby małym drukiem, że zdjęcie zostało ulepszone przez grafika komputerowego, to może by się dawało wytłumaczyć, że to fikcja. A tak... A najciekawsze, że efekty naszych działań mogą być o wiele lepsze niż to, co robi Photoshop.
P.: No ale jednak czasem udaje się pani doktor przekonać pacjentkę...
Dr: Na szczęście tak jest w większości przypadków. Ale jeszcze, żeby pan wiedział, jaki ten Photoshop potrafi być szkodliwy, powiem panu, że nauczyłam się, że nie wolno robić komputerowych symulacji efektów zabiegu. Człowiek jest bardziej skomplikowany niż jego zdjęcie poddane komputerowej obróbce. Rodzą się jakieś niepotrzebne oczekiwania i wyobrażenia. Tak więc owszem, pokazuje zdjęcie „przed” i „po” moich wcześniejszych pacjentów, ale żadnej symulacji nie robię.
P.: Czyli ma pani zdjęcia autentycznych pacjentów przeciwko przynoszonym przez pacjentki fotografiom celebrytek obrobionych Photoshopem?
Dr: To na szczęście nie jest regułą. Mam sporo pacjentek świadomych, które rozumieją, co może im dać zabieg. A zdarza się, że to pacjentka mnie przekona do jakiegoś działania, choć na początku odczuwam przeciw niemu opór. Pokażę coś panu...Nos. Bo musi pan wiedzieć, że nosy to mój konik.
W tym momencie doktor Grażyna Nasinśka-Jurek włącza komputer i oglądamy kolejne pary zdjęć. Z lewej strony kobiety i mężczyźni z nosami jak kartofle, albo – jak szpony nietoperza lub mysie ogonki; jest też przedziwny nos przywodzący na myśl korbkę od lewarka samochodowego; jednym zdaniem: setki takich nosów, z których Stwórca lub Natura nie mogą być, niestety, dumni; a z prawej strony – nosy dostojne, proste, szlachetne, proste, czasem zawadiackie; nosy dumne, szlachetne i szczęśliwe; nosy, w których zamieszkało piękno (o ile oczywiście przyjmiemy, że piękno może mieszkać w nosie). W końcu zatrzymujemy się na parze następującej: z lewej strony jest zdjęcie dziewczyny o dość przeciętnej urodzie, zaś z prawej – nos jak nos, lekko zadarty, ale dziewczyna to tak zwana superlaska, ciacho, no piękność po prostu!
Dr: O, widzi pan? Cała twarz się zmieniła, a przecież ja zrobiłam jej tylko nos. Niczego więcej nawet nie dotykałam. Jeszcze panu powiem, że w zadartych nosach specjalnie nie gustuję. Zazwyczaj robię nosy proste. Ale ta pacjentka się uparła. I co się okazuje? Miała trafną intuicję, z szarej myszki, zrobiła się piękność.
P.: A czemu pani doktor tak sobie upodobała nosy?
Dr: Bo są najciekawsze. Można przy nich zrobić bardzo wiele. Nosy bywają zaskakujące. To twórcza praca. Ale robię wszystko. Policzki, uszy, powieki, piersi, brzuchy i pośladki. A w ogóle clou mojej pracy to łączenie chirurgii plastycznej z medycyną estetyczną.
P.: Rozumiem, że różnicą między tymi dwoma dziedzinami jest skalpel. „Plastyk” używa skalpela, a „estetyk” obchodzi się bez niego...
Dr: Tak w uproszczeniu można powiedzieć. Medycyna estetyczna, jeżeli poddawać się w porę zabiegom, pozwala przez długi czas uniknąć działań radykalnych. Namnożyło się niestety wiele szkodliwych mitów na temat medycyny estetycznej...
P.: Mitów?! Mnie się zdaje, że to nie mity, tylko przerażające fakty, dokumentowane na tysiącu zdjęć, które można wyszukać wpisując hasło „botoks”. Strach patrzeć na te maskowate twarze napompowane botoksem!
Dr: Bzdura! Takie objawy nie biorą się z toksyny botulinowej, zwłaszcza jeżeli ją stosować zgodnie z wymogami sztuki. Mówię to panu jako lekarz z blisko trzydziestoletnim stażem. Maskowate twarze to efekt nadmiernych wypełnień. Powstają w wyniku spotkania nazbyt natarczywej pacjentki z nie dość asertywnym i – trzeba to tak powiedzieć – nie dość przyzwoitym lekarzem. Pacjenci mają często jakąś wizję siebie po zabiegu, brak im jednak tej wiedzy i doświadczeń, które my, lekarze, zdobywamy przez lata.
Stąd biorą się też pomysły, że jednym zabiegiem można rozwiązać wszystkie problemy, które nawarstwiały się przez lata. A tymczasem o ciało trzeba dbać jak o samochód. Nie oczekujemy przecież, że nie serwisując latami, że jedną wizytą u mechanika przywrócimy mu pierwszą młodość. W medycynie estetycznej staramy się kroczyć za drobnymi zmianami. Nie czekamy aż będą one bardzo radykalne. Obserwujemy co u danej osoby może się starzeć: podbródek, szyja, oczy. Interweniujemy na czas. Również chirurgia plastyczna się zmienia. Obecnie staramy się robić zabiegi „delikatniejsze”, niszczyć mniej tkanek. Bardzo pomocne jest prognozowanie na podstawie zmian jakie wystąpiły u matek naszych pacjentek, o ile matka i córka reprezentują podobny fenotyp. Widzę na przykład, że starsza pani ma bardzo zniszczone powieki dolne; wiem, że jej córka też będzie miałą z tym problem, więc interweniuje delikatnie, kiedy jest jeszcze na to czas. Lepiej zrobić coś wcześniej. Możemy być pewni, że po kilku latach nie będzie gorzej niż byłoby bez zabiegu.
P.: Czy polska chirurgia plastyczna i medycyna estetyczna są daleko w tyle za wiodącymi ośrodkami na świecie?
Dr: Byłam niedawno w Rzymie na międzynarodowym sympozjum i zorientowałam się, że właściwie nie dzieje się teraz w świecie nic takiego, czego w Polsce by nie było. Są jednak metody i urządzenia, które gdzieś są już o wiele popularniejsze, a do nas docierają. Wielkie nadzieje wiążemy z komórkami macierzystymi. Na przykład korygujemy piersi tkanką tłuszczową pobraną od pacjentki z wykorzystaniem działania komórek macierzystych. Polskie ośrodki mają w tym już pewne osiągnięcia. Ale są to sprawy na tyle rzadkie, że ceny zabiegów są dla wielu osób zaporowe. Samo pobranie i przygotowanie komórek macierzystych powiększa koszt o dwadzieścia tysięcy złotych. Ale to już się dzieje, już się polscy lekarze za to wzięli, tak więc z czasem będzie to oferta dostępna dla coraz większej liczby pacjentów.
Inna nowinka to lasery do liposukcji o kilku długościach fal: jedne fale rozpuszczają tkankę tłuszczową, drugie obkurczają skórę. O ile wiem, w Polsce nikt jeszcze nie kupił takiego lasera. A jeżeli już szukać jakichś słabości polskich ośrodków, to można powiedzieć o braku doświadczenia. W USA, w Brazylii, w Argentynie, wykonuje się wielokrotnie więcej zabiegów niż u nas. Lekarze wymieniają się tam częściej doświadczeniami; mają do czynienia ze znacznie większą próbą pacjentów. Jednak na to i w Polsce jest sposób. Trzeba dużo jeździć. Ja tak robię. Policzyłam, że w sprawach zawodowych podróżuję co roku o wiele więcej niż prywatnie. Polski chirurg plastyk i lekarz medycyny estetycznej pracuje więc nie tylko w gabinecie na sali operacyjnej, ale coraz częściej na kongresie czy sympozjum.
P.: Czy sama się pani poddaje zabiegom upiększającym?
Dr: Na razie raczej nie, choć poprawiłam sobie trochę podbródek i czasem stosuje botoks. Może powinnam coś zrobić z brzuchem. Uprawiam sporty, ruszam się, ale są takie rzeczy, gdzie już wysiłek fizyczny niewiele zdziała, zwłaszcza gdy, jak ja, urodziło się dwoje dzieci. Trzeba wkroczyć z zabiegiem. No ale to sprawa na przyszłość. Choć wie pan, czasem, jak mam gorszy okres to jeszcze myślę, żeby sobie poprawić nos...
P.: Pani doktor ma bardzo ładny nos!
Dr: Właściwie nic do niego nie mam. Ale niech pan zobaczy, tu jest jakaś taka szeroka kulka. Po co mi to ...
P.: I co, idzie pani pod skalpel?
Dr: Na razie nie. Bo nawet nie wiem kto by mi miał ten nos operować. Może kiedyś....
Rozmawiał Gabriel Michalik
Ilość wyświetleń: 7771
Polecane hotele
Powiązane artykuły